Orchha, Pólnocne Indie.Dochodziło południe. Przymglone marcowe słońce, parno i duszno w opuszczonych ruinach pałacyku, którego dziedzińce i komnaty porastała dzika, wysoka trawa.. Wiejskie zabudowania i łańcuszek bezpańskich psów pozostał daleko stąd...Nie było nikogo prócz kąśliwych much, które nachalnie kleiły się do spoconych ramion... Nagle za plecami trzask, jak gdyby łamanej gałązki... i cisza. cień niepokoju w sercu...a potem ostrożnie obejrzałam się za siebie... tam stala Ona. Niewiadomo skad...
Pozdrawiam , dziekujac za wyroznienie.
Pozdrawiam , dziekujac za wyroznienie.
Jeszcze nie raz tu wpadnę. :)